Zobaczmy co ma konkurencja, zróbmy listę funkcjonalności i na tej podstawie stwórzmy roadmapę. To jedna z gorszych i bardziej popularnych praktyk w rozwoju produktów.
Benchmarking jest szczególnie popularny w produktach cyfrowych, gdzie podglądanie jest niezmiernie łatwe. Można znaleźć gotowe serwisy, które porównują dostępne zestawy funkcji w podobnych produktach. Sięganie po taką inspirację nie jest całkiem złe – czasem warto od tego zacząć, zamiast wymyślać koło. Niestety rzadko kończy się na inspiracji.
Benchmarking tworzy iluzję prawdziwej pracy nad produktem. Można spędzić tygodnie opisując to co gdzieś juz działa. Zdarza się nawet, że w efekcie takiego zajęcia ważni ludzie zachwycą się rezultatem, którym jest jakiś plan rozwoju. Jednak będzie to tylko zestaw niesprawdzonych teorii lub obraz opóźnienia.
Gdy jesteśmy pierwsi na lokalnym rynku i kopiujemy coś ze świata to może nie jest taki duży problem. Gdy się scigamy, inwestowanie w rzeczy, które ma konkurencja utrwala opóźnienie. Nie budujemy żeby wyprzedzić, tylko by dorównać. W tym czasie inni gracze mogą się już zastanawiać jak pozbyć się danej funkcji, bo przecież nic nie daje.
Opis funkcji, które trzeba mieć bo inni mają to kult kargo (jeśli nie wiesz co to jest, pogooglaj). Oglądamy tylko to co widać, nie znamy powodów, dla których powstało. Nie wiemy czy działa, jaką wartość przynosi użytkownikom i biznesowi. W dłuższej perspektywie można być pewnym tylko tego, że każda funkcja komplikuje produkt i jego utrzymanie.
Benchmarking nie prowadzi do wyborów i nie ma nic wspólnego ze strategią. Literatura uczy, że produkt powinien się wyróżniać – wygrywa, jeśli właściwe rzecz robi lepiej niż produkty alternatywne. Nie da się osiągnąć takiego staniu, gdy nie został dokonany wybór.
Benchmarkowanie oddala twórców produktu od użytkownika. Ustalenie jakie mają potrzeby jest trudniejsze i bardziej czasochłonne. Wymaga rozmowy z ludźmi, która nie jest łatwa. Jeszcze trudniejsze jest wyciąganie z niej dobrych wniosków. Długa roadmapa z rzeczami do zrobienia wywołuje zwykle poczucie, że sporo musimy nadgonić a to oznacza niewiele przestrzeni na weryfikację.
Umiejętne podglądanie nie jest samo w sobie złem. Można dzięki niemu sporo się dowiedzieć, można ustalić listę pytań i tez, można mieć materiał do rozmowy z użytkownikami – najlepiej takimi, którzy już używają i wiedzą co produkt robi dobrze, a co nie. Jednak sam benchmarking jest jak cukier. Gdy przygotowujesz potrawę i masz wątpliwości – dodaj cukru. Na pewno będzie przyjemniej, to nie znaczy, że lepiej.
Tymczasem nie chodzi o to, żeby było przyjemniej.