Do korzystania z nowych wersji Google Maps przydałaby się czasem instrukcja obsługi. To jedna z gorszych rzeczy jakie można powiedzieć o produkcie cyfrowym. Kiedyś Google w mapach zrobił rewolucję, podnosząc poprzeczkę o kilka poziomów. W zeszłym roku gruntownie przebudował ten produkt, robiąc przy tym parę rzeczy zdumiewających. Dałem im okrzepnąć, upewniłem się, że to co mi przeszkadza jako użytkownikowi jest po prostu złe. Zadając pytanie dlaczego to tak zostało zrobione, o czym zapomniano, warto się czegoś nauczyć o projektowaniu. Warto też spojrzeć krytycznie na „aktualne trendy w dizajnie”.
Zwykle nie krytykuję tu pracy innych. Zakładam, że to głównie problem biznesu, którego produkty użytkownicy porzucą, lub nie. Wyjątki to rzeczy interesujące ze względu na skalę i pozycję na rynku. Mapy takie są. Mapa to nie jest zwykły produkt. W świecie fizycznym ma szczególne znaczenie. Pominąwszy rolę w gospodarce, planowaniu i własności prywatnej, bez map byśmy się zgubili. Są częścią historii, wypełniając mapę człowiek podbił świat.
Raczej nie powinno się z mapami igrać.
Jak mi się zdaje, ogarniam złożoność tego produktu. Rozumiem wyzwania, z którymi się tu mierzono. Powiązane interakcje, w których coś z jakiegoś powodu się pokazuje, a coś znika. Warstwy, których nie widać. Mogę się domyslać, że mapa ze swoimi danymi będzie platformą do większej liczby usług, bardziej złożonych niż pokazywanie drogi.
Niektóre interakcje są w nowych Mapach zrealizowane wręcz wspaniale – od strony funkcjonalnej, technicznej oraz estetycznej. Zbyt często jednak decyzje o tym, co się ma pokazywać i jak to ma działać zostały podjęte źle. Główna praca w designie to myślenie i podejmowanie decyzji, z użytkownikiem w głowie. Decyzji o tym, jak produkt ma działać.
To by była pierwsza lekcja – „czym jest projektowanie?”.
Pamiętam pierwszy kontakt z nową wersją produktu. Sprawdzałem, gdzie są korki. Mapa zaproponowała mi użycie nowej wersji i po chwili zastanawiałem się, jak włączyć natężenie ruchu? Później wprowadzono ułatwienie – w wersji pecetowej widać link „natężenie ruchu”. Wtedy trzeba było.. wpisać takie hasło w wyszukiwarce. Chyba.
Lekcja druga: warto pamiętać podstawy, np. „Nie każ mi myśleć” Kruga.
Używam map na wszystkich ekranach. Kiedyś skusiłem się na aktualizację aplikacji iPadowej. Sprawdzam trasę i… dlaczego opis zajmuje prawie pół ekranu? Jak wygodnie prześledzić samą trasę? Nie chcę czytać listy nazw ulic i miejsc zakrętów, chcę oglądać mapę. Chowam podgląd, znika również trasa…
Ten scenariusz jest dość częsty: wykonujemy akcję, coś widzimy, chcemy zobaczyć to lepiej, więc próbujemy schować menu. Wtedy znikają kluczowe informacje. Np. pinezka wskazująca wyszukiwany adres. Gdy o tym myślę, nie jestem w stanie opowiedzieć jak dokładnie się to zachowuje. Nie jest łatwo się tego produktu nauczyć – a to już jest duży problem. I przy okazji lekcja – należy projektować tak, by użytkownik stopniowo się uczył. By był w stanie zapamiętać, jak go użyć.
Sprawdzanie tras i korków to podstawowe scenariusze używania mapy. Zmieniając je powinno się testować reakcje użytkowników. Testując z użytkownikami warto wyłapywać ich frustracje, a nie szukać potwierdzeń dla doskonałości swoich pomysłów. To lekcja kolejna, ważniejsza od poprzedniej.
Na mapie zwykle jest skala. Od setek lat. Gdzie jest skala na Google Maps mobile? Pojawia się na chwilę, gdy zmienia się wielkość mapy. Na tyle krótko, że nie jesteś w stanie jej użyć… To typowe u projektantów, usuwanie rzeczy. Czytali o minimaliźmie, więc usuwają.
Tymczasem skala jest czymś ważnym na mapie. Kropka.
Północy też nie zabierajcie. Choć w jakimś sensie już to zrobili. Na mobile były przyciski powiększania i powiększania. Jedną ręką dało się trzymać telefon, przybliżyć i oddalić mapę. Teraz rozsuwa się ją palcami, przy okazji zmieniając orientację. Nie jest to automat, ale łatwiej to zrobić niechcący. Ale zniknęły przyciski, więc dobrze?
OK, jestem stary.. skala, przyciski, ktoś powie, co za pierdoły. Dla pewności obserwuję syna. On jest „digital native”, co gorsza przyklejony do androida. Dla niego TO jest mapa, nie ten kawałek papieru, który rozkładam gdy gdzieś przyjedziemy. Też ma problem.
Chowanie rzeczy jest dobre. Interfejs, który ma tylko funkcje ważne i potrzebne w danym momencie to ideał… Tylko czy rzeczywiście się tylko chowają? O ile język materialny Googla jest dobry jako idea i może się podobać jego wygląd, niektóre jego składowe, głównie ze względu na estetykę, zużywają zbyt wiele miejsca. Wiadomo, design musi mieć czym oddychać. To nie musi być złe, ale waga decyzji o tym, czy coś pokazać rośnie.
Biała „przestrzeń estetyczna” zabiera miejsce treści. Ma też funkcję „miejsce na palec”. Problem zaczyna się, gdy tego wszystkiego jest za dużo. Problem się zwiększa, bo każda decyzja, każda funkcja zajmuje więcej miejsca. Na dole ekranu mobilnego pojawił się np. napis „w pobliżu miejscowości xxxx”. Jest tam cały czas i czasem jest idiotyczny. Opisuje miejsce, na które patrzymy i nie znika. Oglądam Sieldce, wiem, że to Siedlce, cały czas mam „w pobliżu miejscowości Siedlce”. Nie ma szans, że zapomnę i pomylę z Berlinem, jak to dobrze. Na pasku, który zajmuje jeszcze więcej przestrzeni dotąd wypełnionej treścią mapy. Dlaczego znika skala a nie to?
Taki trend: w związku z wzrostem znaczenia designu wszystko stało się większe. Paradoks? Nie, błędny zakręt ewolucji. Nie powinno się ograniczać dostępu do treści. Warto oszczędnie gospodarować przestrzenią i w jak najlepszym stopniu wypełniać ją znaczącą treścią właśnie. Lekcja przedostatnia.
Google ma na pokładzie utalentowanych ludzi, błyskotliwy zarząd, przychody rozwiązujące wszystkie problemy. Zatrudnia bataliony projektantów, stawia na design i publikuje znakomite dokumenty opisujące „język designu”. Ta firma nie powinna robić takich rzeczy. Dlaczego robi? Jak dochodzi się do projektowania dla samego projektowania? Może projektanci w Googlu mają za dobrze? Zrobili już swoje, przemalowali wszystko w bardzo krótkim czasie. Dostali medal i muszą coś robić, więc projektują.
Tu jest kluczowa lekcja, ale już na poziomie zarządzania. To też lekcja Steve Jobsa. Teraz, gdy wszyscy próbują nim być i największym – takim jak Bezos oraz aspirującym – takim jak Pani Mayer – to nie wychodzi, warto pamiętać o jego lekcjach. Ja zapamiętałem taką, w której mówił, że Apple nie ma zbyt wielu „zasobów”. Ma ich dość, ale nie ma ich tylu, żeby nie musieć dobrze wybierać, czym się zajmują…