Pracownicy banków, firm ubezpieczeniowych czy telekomunikacyjnych budujący produkty cyfrowe nie różnią się szczególnie od osób zatrudnionych w nowym, internetowym biznesie. Mogą mieć podobne kompetencje, podejście i zaangażowanie. Jednak świat, w którym działają jest inny i to co osiągną w większym stopniu zależy od organizacji, niż od ich możliwości.
Porównały te światy dwa blogi: SVPG i Monday Note. Pierwszy opisał różnice między kulturą produktową i informatyczną, drugi zajął się światem mediów. Oba aspekty są mi bliskie, z czystym sumieniem mogę polecić te wpisy. U podstaw różnic, które wymieniają wydają się leżeć odpowiedzi na trzy kluczowe pytania. To jak na nie odpowiadaja organizacje nie jest czymś o czym zdecydowały. To raczej kwestia DNA. Tak wyewolułowały, nie wiedzą, że można inaczej. Nawet jeśli wiedzą, często nie potrafią.
Zacznijmy od starożytności. Do poprzedniej dekady informatycy nie interesowali się konsumentem. Komputer osobisty służył mu najwyżej do grania (nieco przesadzam, celowo). Sukcesy rynkowe i pieniądze w informatyce oparte były o sprzedaż dla przedsiębiorstw. Oba człony są ważne – wokół nich zbudował się biznes. „Sprzedaż” miała wpływ na sposób prezentacji oferty, oznaczała duże sumy i długie kontrakty. „Dla przedsiębiorstw” określało rodzaj rozwiązywanych przez intormatykę problemów. Po 2000 roku to się zaczęło zmieniać – dziś większe pieniądze wynikają z robienia rzeczy, których używają ludzie (gdyby ktoś miał wątpliwości: Google, Amazon, Facebook, Apple).
Jakie są więc te fundamentalne różnice?
– Kto decyduje o sukcesie produktu? W informatyce o wyborze rozwiązania decydował kontrakt i sprzedaż, często na poziomie zarządu. Klikający nie miał wyboru. Prezes zamówił, księgowa musiała się nauczyć. Co więcej, opłacało się coś sprzedać, a do rachunku dopisać szkolenia. Nie była konieczna wiedza o użytkowniku końcowym, nie miały znaczenia użyteczność, wygoda i efektywnosć działania produktu. To są rzeczy w produktach cyfrowych ważne (choć nie wystarczające). Poza nimi jest jeszcze magia, związana choćby z budowaniem skali. Wpływ tego podejścia nie ogranicza się do wymyślania i budowania produktów. Obejmuje też takie sfery jak obsługa użytkownika. Obsesja na jego punkcie to wynalazek Amazona i podobnych. Oczywiście ich motywacją jest konkurencja, gdy jest niczym nie ograniczona, warto inwestowac w lojalnośc.
– Jak technologia zaangażowana jest w budowanie produktu? W podejściu tradycyjnym dział technologii buduje zlecone rzeczy. W produktowym – współtworzy je. Świetne jest porównanie SVPG do najemników i misjonarzy. Pierwszym mówi się co mają zrobić, drugich motywuje to, co budują. Chcą, żeby było jak najlepsze, rozumieją użytkownika, proponują rozwiązania i dbają o jakośc. W świecie cyfrowym biznes jest technologią, a technologia przewagą, której nie można pominąć. Tradycyjnie – jest czymś, co się zamawia. Jacyś informatycy to robią.
– Jak długo produkty się buduje? Tu mamy paradoks. W informatyce kojarzymy „bardzo długi kontrakt dla ZUS”, więc w zasadzie w nowym świecie powinno być „krótko i szybko”. Niestety prawda jest taka, że tu rozwój nie kończy się nigdy. W tradycyjnym rozumieniu działowi technologii się coś zleca, on to robi, potem jest to zrobione i koniec. Definicja-realizacja-wdrożenie-następny temat. W świecie produktów cyfrowych, wdrożenie to dopiero początek – zaangażowanie w rozwój produktu musi być długofalowe. To jak działa jest na tyle ważną przewagą, że osiąga się ją dopiero poprawiając coś działającego. Termin „zwalnianie zasobów” nie występuje. Nie występuje dlatego, że nic się nie zwalnia oraz nie ma zasobów. Ważniejsza od dowiezienia projektu jest umiejętnośc szybkiego rozwoju produktu.
Skąd to podejście wynika? Wyewolułowało. Tradycyjne długie nieudane projekty zamieniono w branży na trwające w podobnym czasie serie małych, dużo bardziej udanych. To okazało się efektywne. Po drugie określają je warunki rynkowe. Ponieważ dystrybucja produktów jest tania, konkurencja jest nieustanna, rynek wymusza ciągły rozwój. Autorzy Monday Note sugerują, że przyczyną może być głębokość kieszeni. Inicjatywy cyfrowe wydawców nie mogą liczyć na takie finansowanie jak startupy. Choćby Vox media, który niedawno pozyskał 45 mln USD od inwestorów. Pytanie czy poziom zaangażowania wynika z finansowania, czy sposobu myślenia o rozwoju.
Podział nie jest już taki czarno biały: produktowe podejście dla userów i tradycyjne dla firm. Coraz więcej w nowym świecie powstaje rozwiąząń dla biznesu – już nie tylko internetowego. Przykładem niech będzie Box, w którym wyzwaniem jest połączenie organizacji sprzedażowo-usługowej z kulturą rozwoju rodem z Google czy Facbooka. Tak przynajmniej twierdzi szef startupu Aaron Levie. Box musi do swojej organizacji dodać – powiedzmy to – gorszą część kultury. Zdrowy fundament już ma. Inni mają gorzej, bo najtrudniej zmienia się kulturę. Podejście tradycyjne i „model IT” jest tak zakorzenione w organizacjach, że łatwiej im będzie wyginąć niż się zmienić.
Co jednak nie jest niemożliwe.