Małe pieniądze dla blogerów

Guy Kawasaki podaje na swoim blogu statystyki roczne łącznie z dochodami z reklam. Przy średniej ponad 6000 odsłon dziennie, zarobił zaledwie 3 tys. USD. Nie łudźcie się, że z tego się utrzymacie, skoro 35 najczęściej linkowany blogger (wg Technorati) nie ma szans. Mój ad sense przyniósł – też w pierwszym roku – 20 dolarów (sic!).

Zdecydowanie więc kasa nie jest tu motywacją. Jest nią raczej osobisty marketing – polecam komentarz u Chrisa Andersona. Jest nią również osobiste doświadczenie związane z „prywatną” działalnością medialną (opartą na dochodach z reklam) w sieci.

Post i tag

Post to taki wpis. Trochę to przegapiłem, a to już takie oficjalne. To dość ciekawe w kontekście dyskusji pod poprzednim wpisem.

Tag czy klucz proszę państwa? Bo jak się okazuje, właśnie mamy okazję wprowadzić tag do języka polskiego. Tylko czy warto? Dodam, że np. etykieta sucks.

Update.
Ta dyskusja jest najstarsza na świecie. Więc rozwinę jeszcze: tag to wg PWN pojęcie informatyczne «napis rozpoczynający i kończący każdy element tekstu, zawierający zakodowaną informację o logicznej lub typograficznej strukturze tekstu, umożliwający jego późniejsze przetworzenie».

Pytanie dodatkowe: co ryzykujemy z kluczami (PWN to 5. «metoda lub rzecz pozwalająca na osiągnięcie lub zrozumienie czegoś»). Hę?

Warszawa

Mamy np. zdjęcia z takim kluczem. Czyli tagiem.
Jest też Koszutka, to taka dzielnica Katowic. Mam duży sentyment.
Uwielbiam patrzeć, jak to rośnie. Wtedy widać sens.
Fajny jest też PRL (PRL fajny???).
Pewnie jeszcze coś tu dopiszę, proszę się nie przyzwyczajać do obecnego kształtu tej notki. Z Kluczami wystartowaliśmy wczoraj. Dlaczego „klucze”? Bo to najprostsze tłumaczenie. Gdy 100 tys. osób będzie miało takie skojarzenie, to się rozejdzie. Tag jest dość niszowy.
Ciekawa dyskusja się zrobiła w komentarzach, dlatego powstał ciąg dalszy.

Kataryna mówi

Kataryna w Polskim Radiu: Gdy startował serwis blogowy „Gazety”, jak wielu innych aktywnych forumowiczów zostałam o tym poinformowana mailowo. Potem Tebe (administrator portalu „Gazety”) wysłał mi kilka linków do amerykańskich blogów politycznych, żeby pokazać, że blogi to nie tylko internetowe pamiętniki i można w nich pisać nawet o polityce (dzisiaj każdy to wie, ale wtedy nie było w ogóle blogów politycznych i większości osób, zwłaszcza tak technologicznie zacofanych jak ja, blogi kojarzyły się wyłącznie z pamiętnikami prowadzonymi w internecie). I tak to się zaczęło. Nie jest to więc zbyt ciekawa historia.

W sumie to kawałek historii.