O kłopotach polskich wydawców w sieci pisze Internet Standard (w nawiasie: Polityka wyszła z Onetu i jest na swoim, ciekawe (chłopaki, zdefiniujcie tło!)).
Z IS przytoczę fragment, który jest cytatem z Forum (to ten sam wydawca):
Rupert Murdoch, wydawca 175 tytułów na całym świecie w tym m.in. The Sun, New York Post czy Daily Newst w odczycie dla amerykańskich wydawców prasy, wydrukowanym w Die WeltWoche, którego tłumaczenia ukazało się w tygodniku Forum (nr 30), przyznaje Na tę rewolucję zareagowaliśmy bardzo ospale. Czekaliśmy, przyglądając się jak spadają nakłady naszych gazet (…). Trendy są przeciw nam. Szybkie wyszukiwarki, reklama docelowa i całkowita swoboda wypowiedzi sprawiają, że elektroniczne media wypadają w porównaniu z tradycyjnymi trzy do czterech razy lepiej.
I przyznaje, że jeśli branża tradycyjnych wydawców nie uświadomi obie zachodzących zmian, „znajdzie się na pozycji bez szans”.
Raczej tylko to odnotowuje, na komentarz nie mam czasu. Inaczej: komentarz jaki mi chodzi po głowie ma formę zakładu typu „zostało wam 10 lat”.
Dziennikarskie blogi
WSJ pyta, czy gazety powinny utrzymywać dziennikarskie blogi. Ciekawe obserwacje: przykładanie miary tradycyjnej prasy do blogów (sprawdzanie notek przed publikacją przez redakcję itp.).
W sumie dziennikarski blog to coś w okolicy oksymoronu. Blog to nie tylko organizacja notek autora/autorów. To także brak redaktora (sam nim sobie jesteś). To nie jest powinno być „gazeta publikuje blogi” tylko „gazeta daje swoim autorom pełną swobodę pozwalając publikować blogi na własną odpowiedzialność”.
Z tego co pisze WSJ wynika, że w przypadku blogu na stronach gazety, pozostaje ona jego wydawcą i odpowiada za treść. W tym momencie jako organizacja powinna zachować kontrolę nad tym co wydaje.
Update: warunek „brak redaktora” nie jest wystarczający ale nie chciałbym wchodzić w definicję bloga (z komentarzy wystarczająco jasno wynika, dlaczego nie warto). Chodzi mi o to, że coś co wydaje gazeta edytując notki przed wypuszczeniem nie jest raczej blogiem.
Z środy na czwartek
Wyjątkowo: o jednej płycie. Właśnie po raz pierwszy ukazała się na CD i to na podstawie nagrania z czarnego LP (który brzmiał fatalnie). To może dziwić, bo piąty LP Voo Voo, wydany był w 1989 roku a nie przed wojną… Świetny materiał, niestety był jedną z kulturowych ofiar PRL – taśmy przepadły z tego co wiem, gdzieś w otchłani Polskich Nagrań. Teraz ledwo się płyta pojawiła (kosztuje ca 27 zł) ktoś z powodzeniem sprzedawał ją na Allegro za 52 zł (chyba nie tylko ja na nią czekałem).
Płyta ma konstrukcję wybitnie na czarny krążek – doskonale słychać, kiedy kończy się pierwsza strona (udało mi się przeżyć jeszcze jeden dzień..). Jeden z tekstów: choćbyś to właśnie Ty pisał na mnie donosy/ życzę Ci, byś lepiej spał .. brzmi dziś dość aktualnie. To był 89 rok. Wśród nagrywających Jan Pospieszalski, wtedy basista dziś parodia publicysty. Lepiej, żeby został zapamiętany jako muzyk.
Płytę szczerze polecam wszystkim, którzy nie słyszeli. O muzyce pisał nie będę, bo się słucha a nie czyta. W zasadzie Waglewski mógłby to nagrać jeszcze raz …
OECD o muzyce
Nie są szczęśliwe wytwórnie muzyczne z powodu ustaleń raportu OECD na temat muzyki online. Zgodnie z nim, choć blisko jedna trzecia użytkowników internetu w krajach OECD ściągała pliki z sieci P2P, to trudno wykazać, że właśnie to spowodowało spadek wpływów branży między 99 a 2003 rokiem (o 20 proc.). Piractwo może być jednak wg OECD przeszkodą w rozwoju sprzedaży online (ale nie jedyną).