Hemingway w Paryżu pisał w kawiarniach. Używał notatnika i ołówka. Kiedyś zafascynowała go kobieta siedząca nieopodal. Myślał o niej, a opowiadanie pisało się samo. Wiele lat później opisał to w książce „Ruchome święto”.
Chyba nigdy nic większego ołówkiem nie pisałem. Dziś namawiam syna, żeby dobrego, zaostrzonego ołówka używał do rozwiązywania zadań. Robią to teraz w zeszytach ćwiczeń. W razie pomyłki długopisem, trudno tam cokolwiek poprawić, przekreślić, dopisać. Z przyczyn biznesowych zwykłe zeszyty są dziś mniej popularne, co jest tematem na inny esej.
Sam piszę przede wszystkim na klawiaturze. Nie tej z notebooka, takiej bardziej tradycyjnej. Wybrałem prosty model logitecha, który ma dość wysokie, przyjemnie stukające klawisze. Stukotowi daleko do remingtona, ale całość do pisania bezwzrokowego nadaje się znakomicie. Tego nauczyłem się jeszcze w czasach dziennikarskich. W połączeniu z tym, że jestem wzrokowcem, pisanie stało się moim podstawowym narzędziem układania myśli.
Notebook i klawiatura podobno już są z przeszłości. Nie ma dla nich miejsca w erze mobilnej, tu obowiązują ekrany dotykowe. Faktem jest, że iPad i kindle, więc przyrządy wybitnie współczesne, znakomicie nadają się do czytania. Jednak do tempa i sprawności edycji jaką osiągam na klawiaturze w żadnym scenariuszu nie dojdę korzystając z tabletu i jego ekranu. Nawet z pomocą wybitnej aplikacji IA Writer, najwyżej tweeta można na tym skomponować. Może wiersz, nie wiem, nie pisuję, ale jakiż to nonsens.
Tu ponownie pojawia się ołówek. On, iPad i remington, ten prawdziwy, mają coś wspólnego. Trudno pisząc nimi cokolwiek poprawiać, sporo musi się zadziać w głowie, zanim myśli przelejemy na hmm… nośnik. W tym zestawieniu iPad jest urządzeniem zupełnie niestosownym, ale cechę taką ma. Gdyby nie ów iPad, napisałbym jakże to cenną umiejętnością było formułować myśli w głowie, a potem zapisywać je już bez perspektywy poprawek. Niestety nie napiszę, poza tym iPad tego nie powoduje – w końcu wszystko jakoś da się przenieśc i jest to bardziej czyste niż gumowanie. Tylko uciążliwe.
Ołówek, który rozwiązuje – dziś albo jutro – ten problem, jakoś zbiegł mi się w czasie z tym ołówkiem Hemingwaya i – znakomitym – „Ruchomym świętem”. Nowa rewolucja jaka ma dziś miejsce dotyczy urządzeń. Jedno z nich to ołówek Fiftythree. Służy on do szkicowania na iPadzie. Kto bawił się kiedyś aplikacją Paper, będzie wiedział. Ona każdego z nas może uczynić twórcą pięknych rysunków. Weźcie mysz, painta i narysujcie coś ładnego. Męka.
W Paper ciągniecie palcem po tablecie, a aplikacja sprawia, że linia jest gładka i ładna. Pornograficznie wręcz ładna. Cudowne, już nie trzeba umieć, już nie trzeba się męczyć.
Wracając do pisania. Nie próbowałem tego, ale wyobrażam sobie co jest możliwe. Pomaga myślenie o iPadach jako o przedmiotach z przeszłości. Tyle już wyrzuciłem elektronicznego złomu. Mam świadomość, że to czego używam za chwilę stanie się śmiesznie archaiczne. Więc wyobrażam sobie, że siedzę z ołówkiem na fotelu i szybko tworzę notatki. Zasuwam po powierzchni, na której powstaje piękna kaligrafia. Nigdy tak nie potrafiłem pisać. Teraz ja stawiam swoje kanciaste kształty a jakaś kolejna wersja Papera robi z tego kaligrafię. Oczywiście można będzie do tego gadać, ale po cholerę. No i wyobraźcie sobie 10 osób gadających w kawiarni do swoich urządzeń. Albo 30 uczniów w polskiej klasie, albo 300 studentów na wykładzie. Sam w pokoju do tabletu też nie będę gadał.
Gdy myślę o takim sposobie pisania, wychodzi mi, że nie warto. Lepiej sięgnąć po notatnik. Sztuka kaligrafii to coś co warto posiąść. Utrudnienie edycji to dobre ograniczenie. Poza tym, w ramach postępu, pozostanie do rozwiązania jeden problem – coś będzie musiało te urządzenia zasilić. Dziś ten obszar również się rozwija, dlatego zaczynam myśleć o energii zgromadzonej w ludzkim ciele. Może nie dziś, ale jeśli pomyślimy o tym, że ten ołówek, który właśnie powstał za chwile będzie zabytkiem?
Staniemy się bateryjkami zasilającymi te urządzenia…