Sens życia z RSS

Jesteśmy wszyscy przesubskrybowani. Nie mówcie, że nie.
Na SXSW usłyszałem kiedyś, że lepiej tak, niż być „niedosubskrybowanym” (ależ kalkuję).
Wątek pojawił się na wtorkowej konferencji, gdzie ludzie mówili, że nie nadążają z czytaniem np. Netto. Dlatego 3 słowa o modelu, który sobie wypracowałem.
Używam dwóch narzędzi. Jest to efekt raczej dobrej interakcji z nimi i lenistwa niż jakiegoś świadomego wyboru po testach. W Bloglines mam takie subskrypcje, na których mi na tyle zależy, że nie chcę nic przegapić. Mam tam zapamiętane posty z A List Apart z 2005 roku jeszcze. Z dziwnych powodów wolę tam niż przechowywać w delicjach. Tu jest też kottke i 37 signals.
Inny typ to Netvibes. Tu mam rzeczy, które skanuje i czytam tylko, gdy naprawdę mnie zaciekawią. Tam jest Kawasaki, Marc Cuban, Long Tail i cała masa polskich rzeczy, do których zwykle nie wchodzę.
Ciąglę zastanawiam się nad tym czego by się pozbyć, bo zawsze jestem do tyłu. Ale Netvibes przynajmniej nie rodzi zobowiącania.
Kiedyś używałem czytnika Opery, ale ponieważ pracuję z domu i z Czerskiej, nie było to efektywne. Teraz, m.in. z powodu przyzwyczajenia, bardzo trudno będzie mi się oderwać od tych aplikacji, których używam.
Obserwacja – od pewnego czasu nastąpiła u mnie eksplozja refererów z czytnika Googlowego. To raczej nie jest jedna osoba. Dość dziwne.
Przy okazji – pamiętajcie, że wg wszystkich statystyk, prawie nikt nie używa RSSów. Jesteśmy jakimś dziwnym klanem.