Dokumentowanie, notowanie i biurokracja produktowa

Dobrze pamiętam, sensownie się umówiliśmy. Nic jednak się nie stało. Nikt też nie pamięta, co dokładnie się miało wydarzyć. A wystarczyło spisać. Ciągle jeszcze mi się zdarza doświadczyć sensowności prostej zasady: nie ufaj swojej pamięci. Zapisuj. Twórz notatki, zwłaszcza jeśli pracujesz z dużą liczbą osób.

Dokumentowanie kojarzy nam się z biurokracją i odrabianiem zadań domowych. Bardzo tego nie lubimy. Na dodatek wiemy z opowieści, że produkty cyfrowe mogą się bez tego obejść. Wszystko da się zrobić w kodzie, bazując na szkicach. Wystarczy zgrany zespół i rozproszona w mailach i zapisach z komunikatorów korespondencja. Tak może zaczynać dowolny startup, ale wzrost wymusi na nim zmianę.

Nie lubimy dokumentów, założeń i notatek, bo często stają się czymś koszmarnym. W korporacjach standardowe kwity, zwłaszcza dotyczące tzw. projektów informatycznych zwykle są fatalnie sformatowane i wypełnione pustymi formularzami, które bardzo rzadko mają zastosowanie (są w każdym kwicie, bo format jest uniwersalny). Na 5 stronach mamy kilka zdań treści, a reszta to elementy dokumentu, których używa się raz na jakiś czas. Na dodatek nazwy pól są bardziej czytelne niż treść. Dlaczego się tak dzieje? Bo rzadko kto zawraca sobie głowę dbaniem o przejrzystość tych rzeczy. Kolejne generacje pracowników używają tego, bo muszą. Na dodatek uczą się, że tak ma być i.. przenoszą czasem wzory w nowe miejsca.

Po co spisuje się rzeczy? Przede wszystkim – by wyręczyć pamięć i nie tracić czasu na dyskusje o tym, co raz się ustaliło. Gdy coś jest spisane może krążyć i wywoływać dyskusję. Tylko ludzie, którzy „wiedzą lepiej” jej nie potrzebują. Pisanie wspomaga też myślenie. Zwłaszcza u wzrokowców – osób, które najlepiej odbierają informacje, gdy je czytają. Taki przekaz zaoszczędza też czas na osobiste tłumaczenie. W końcu kwity są potrzebne, by uchwycić moment podjęcia decyzji. Potem można do tego wracać. Spisane ustalenia pozwalają na weryfikację dokonań.

W każdej organizacji, w której niewielu decyduje o pracy większości, pewne rzeczy trzeba ustalać zanim zacznie się coś realizować. Nawet jeśli mamy całkowicie samodzielne zespoły, coś musi wyznaczyć ramy ich działania. Gdy wszystkie ustalenia są w mailach, to czasem ten stan wymaga tylko drobnej ewolucji. Wystarczy wyjść z poziomu dyskusji do spisanych ustaleń, a efekt przerzucić do notatki z nazwą, datą i autorami. Stworzyć minimalną liczbę wymaganych dokumentów i napisać, czego nie może w nich zabraknąć. Minimum jakie ma się w nich znaleźć wymaga dyscypliny. Lepiej przy tym unikać długich kwitów. Czasem to nie wychodzi, wtedy można wymuszać pisanie w punktach.

Poza tym warto jeszcze zadbać o sensowne nazwy tych kwitów (naprawdę macie 50 plików o nazwie zalozenia.rtf?). Formatowaniem nie trzeba się zajmować, jeśli nikt nie formatuje. Gdy ludzie zaczynają korzystać z wymyślnych możliwości oprogramowania, lepiej narzucić prosty standard. Żeby nie tracili czasu na wybór kształtu bulletpointa a skupili się na treści.

Warto pamiętać, że – to wychodzi zwłaszcza w rozwoju produktów – tekst pisany każdy rozumie po swojemu. Jednoznaczne jest dopiero to co powstało, coś czego można użyć. Dobre, proste kwity są jak terminy. Same nie mają mocy sprawczej, ale pozwalają się nam znaleźć na „tej samej kartce”. Nie są celem samym w sobie, dlatego warto dobrze się umówić jakie powinny być, a jakich tworzyć nie trzeba.

Warto spisywać kluczowe ustalenia dotyczące zmian w produktach, lub tworzonych funkcjonalności. Po każdym projekcie dobrze jest stworzyć podsumowanie. Powody nieźle opisuje UxBooth, choć trochę przesadza z ilością dokumentów. Ważniejsze niż spisywanie tego jest sprawienie, by rzeczywiście ktoś do tych zapisów wracał i ich użył. Na wyższym poziomie warto mieć spisaną strategię, wizję i jakąś roadmapę / backlog z postulowanzmi zmianami (pamiętając, że wielomiesięczna roadmapa zawsze jest fikcją). Ten ostatni to na szczęście nie literatura – raczej sztuka dzielenia, nazywania i priorytetyzowania rzeczy.

Jak robić duże redesigny?

Nie robić. Duże redesigny są trudne i rzadko się udają. Bardzo łatwo w nich o błędy projektowe i utratę kontroli nad zmianami. Nie jest jednak niemożliwe skuteczne przeprowadzenie takiego projektu. Co jest niezbędne by przebiegał sprawnie?

Ostatnio sporo dzieje się w temacie: zmiany na stronach Google, Allegro, Fotka.pl, Facebooka. Sporo można się nauczyć analizując projekt Google z 2011. Niedawno pisał o tym The Verge, całkiem sporo materiałów trafiło do sieci po zeszłorocznym SXSW. To ciekawy przypadek – korporacja, która natworzyła produktów, nie zawsze potrzebnych. I teraz równie bezsensownie czasem je zamyka (to już inna historia).

W styczniu 2011 Larry Page za pomocą kominikatora zapytał projektantów o pomysły na całościowy redesign. W kwietniu został szefem Googla i zdecydował, że chce mieć nowy wygląd na koniec lata. W 2007 Google podjęło już podobną próbę. Dzięki czemu tym razem się udało? Boldem zaznaczam istotne, uniwersalne czynniki, które pomogły.

Po pierwsze zaangażowanie osoby u szczytu rozumiejącej temat (Larry Page już na studiach czytał D. Normana). To powoduje zmianę priorytetów i wymusza współpracę. Pomaga też narzucony deadline. Zespoły musiały współpracować, inaczej nie byłby możliwy do osiągnięcia. Terminy, niekoniecznie wariackie, dobrze robią projektom.

Wygląd projektował silny zespół centralny, który nie był związany z żadnym produktem. Projektanci nie musieli rozpatrywać specyficznych problemów tych produktów. To uprościło podejmowanie decyzji. Na prezentacjach projektanci żartowali, że używali argumentu “ponieważ Larry tak chce”. Żarty żartami, ale konieczność uzyskiwania zgód potrafi paraliżować. Powinien ją przełamywać ktoś, kto naprawdę poniesie odpowiedzialność za decyzje. W sam raz zajęcie dla CEO firmy produktowej.

Zespół zadbał o to, by zmiany były wdrażalne. Ustalił, jak może wyglądać minimalny zestaw zasad, które mają zastosować wszyscy. By ułatwić wdrożenia stworzył w html/css działające prototypy produktów. Nie tworzył więc w abstrakcji od materiału. Dzięki prototypom programiści i projektanci w zespołach produktowych w 3 miesiące wprowadzili nową wersję searcha, map, gmaila i kalendarza. Nawet Google+ zdążyło przerobić swoje produkty tuż przed premierą. Zmiany były robione niezależnie, ale w tym samym kierunku.

Ciekawy jest harmonogram, który można znaleźć na jednym ze slajdów na temat projektu. Wiele prac toczy się w nim równolegle. Projektowanie rusza w kwietniu, w jego trakcie zaczynają się przygotowania do implementacji. Zespoły pracują nad nią od początku czerwca, a już od lipca zaczynają się pierwsze wdrożenia i testy. Kolejne etapy zaczynają się najwcześniej jak się da. To co powstało było niezależnie wdrażane w zespołach produktowych. Samodzielne zespoły dla każdego produktu + odpowiedni priorytet – projekt miał wystarczające zasoby.

Co jest ważne: zmiany dotyczyły jednego aspektu, wyglądu. Łączone ze zmianą sposobu działania (tak jak np. w Allegro) mogłyby się nie udać. To jeden z najcześciej popełnianych błędów. Nie powinno się robić takich rzeczy, zwłaszcza, gdy są duże. Dlaczego? Warto poznać tę prezentację Etsy.

Historia pokazuje, jak taki redesign można przeprowadzić sprawnie. To nie jest uniwersalny przepis na to, jak go zrobić dobrze. Tego, czy jest sukcesem nie wiem. Te strony ciągle są modyfikowane – nie analizuję tego dokładnie, ale mam wrażenie, że dokonania projektantów już się rozjeżdżają. Warto pamiętać, że takie projekty łatwo się nie kończą. Zmiany w Google jeszcze trwają i z pkt widzenia użytkowników nie zawsze oznaczają poprawę.

Czego nauczyła mnie praca w starych mediach?

Dawno, dawno temu, gdzieś w odległej galaktyce… pracowałem w gazecie. Takiej zwykłej, wydającej 1 numer każdego dnia. To była ostatnia szansa by przed internetem załapać się na media w starym stylu. Nauczyłem się wtedy wielu rzeczy, ale trzy z nich w rozwoju produktów są naprawdę ważne.

Zadawanie pytań. Zanim coś napiszesz do gazety, musisz zebrać informacje. Robi się to docierając do źródeł i zadając pytania. Potem weryfikuje się ustalenia w innych źródłach. W efekcie dowiadujesz się o wiele więcej, niż potem wykorzystasz. Używa się 15 procent zebranych informacji.

Gdy rozwijamy serwis / usługę trzeba poznać jak coś działa, jak korzystają z tego użytkownicy. Zadaje się pytania, by dotrzeć do sedna sprawy. Potem, by poznać możliwe rozwiązania problemu projektowego. Prowadzącym projekty umiejętność zadawania pytań pozwala na poprawę skuteczności. Od ludzi, z którymi współpracują dowiadują się rzeczy, które mają wpływ na przebieg prac. Ustalają np. kiedy coś może zostać zrobione. Gdy są dociekliwi, wiedzą więcej, co pozwala uniknąc niespodzianek. Pytając „skąd to wiesz” albo „co daje Ci tę pewność” weryfikują informacje, które pozyskują. Należy ufać ludziom, ale nie wszyscy wokół nas są profesjonalistami, a nawet tacy nie zawsze wszystko przewidzą.

Zadawanie pytań jest jedną z kluczowych kompetencji innowatorów – ustalili to specjaliści zajmujący się zarządzaniem, analizując sposób ich pracy. Świetna metoda docierania do sedna to zadawanie pięciu kolejnych pytań dlaczego. Oto dlaczego (Amazon, jak zwykle).

Pisanie. W redakcjach się pisze, potem to drukują (albo nie), to oczywiste. Większość z nas po kilkunastu latach edukacji nie ma pojęcia o pisaniu. W szkołach tego nie uczą. Komplikujemy zdania i wypowiedzi. Używamy zbyt wielu słów. Tracimy wątek i używamy ozdobników, które nic nie znaczą. Pakujemy do tekstów masę niepotrzebnych detali, bez wpływu na narrację. Potrzeba praktyki by dojść do umiejętności tworzenia tekstu, który zawiera wszystkie kluczowe informacje podane w strawnej formie.

W rozwoju komunikacja pisemna jest kluczowa – trzeba pisać, dokumentować ustalenia, choćby po to, by móc do nich wracać. Pisać na temat, jednoznacznie i precyzyjnie to wielka sztuka.

Jason Fried radzi „zatrudnij lepiej piszącego”. W Amazonie nie można używać Power Pointa. Zebrania dyrektorów zaczynają się od ciszy, w czasie której wszyscy z uwagą czytają wydrukowane materiały na temat, o którym będa rozmawiać. To raczej eseje niż ustalenia spisane w punktach. Jeff Bezos mówi, że żeby coś takiego napisać nie można nie mieć dobrze przemyślanego tematu. Powerpointa potrafi wyprodukować prawie każdy.

Przekazywanie informacji to jedna rzecz, pisanie o rozwoju, tłumaczenie związanych z nim tematów, zupełnie inna. Ciągle szukam formy jak to robić i ciągle z niej nie jestem zadowolony. Choć test, który zrobiłem pokazał, że to co piszę jest zrozumiałe 😉

Redagowanie. Kiedyś wydawało mi się, że to co piszą dziennikarze bez większych zmian trafia na łamy. Tymczasem pierwsze wydrukowane teksty wcale nie przypominały tego, co stworzyłem. Nie chodzi o konstrukcję zdań, czy poprawność językową. Wyglądąły jakby wyszły z pralki. Zawsze były krótsze, treściwsze i lepsze. To się nazywa redakcja. Potrzebny jest do niej czas i redaktor, który – uwaga – nie zawsze jest „lepszym dziennikarzem”.

Projekty i produkty też wymagają edycji. Jeśli nie wymusi jej ktoś, kto ma doświadczenie i dba o jakość, zmusi nas do tego konkurencja lub użytkownicy. Redagować warto nie tylko komunikację do użytkownika – chodzi też o modyfikacje imterfejsów i stron. O detale, których na pozór nie ma. Czasem czegoś nie widać i trzeba to uwypuklić, czasem coś warto trochę schować, żeby było dostępne ale nie przeszkadzało. To małe zmiany, które powodują dużo.

Wielu rzeczy się nauczyłem, ale te wydają mi się z perspektywy czasu najbardziej istotne. W tych tematach zostanę w starej szkole. Nowe media, które nie znają ograniczeń produktują dużo i zbyt wiele z tego nie ma żadnej wartości. Ograniczona powierzchnia papieru wymuszała selekcję, dziś muszą ją realizować użytkownicy – polecają coś z papki, która powstaje, albo nie. Ale to już zupełnie inny temat.

Projektowanie w biegu

Gdy budujemy coś nowego pytanie „kiedy” należy do trudniejszych. Trudno ocenić ile zajmie realizacja projektu, a jego najmniej przewidywalny etap to projektowanie. To w jego trakcie szuka się rozwiązań. Gdy nie wiadomo co będzie projektowane, nie sposób powiedzieć ile potrwa. Na dodatek projekt zwykle zatwierdzają jacyś decydenci. Mogą go odrzucić i spowodować powrót do początku prac. Samo projektowanie ma miejsce na samym początku realizacji. Do deadlinów jest daleko i może się wydawać, że projekt jeszcze się nie toczy. Trudniej w takiej sytuacji o mobilizację.

Jak organizować projektowanie by szło sprawnie a efekt był przewidywalny? Próbą odpowiedzi na to pytanie jest cykl wpisów o procesie projektowym realizowanym przez Google Ventures Design Studio. Autor, Jake Knapp, postawił sobie za cel zamknąć projektowanie od konceptu do testów w pięciu dniach „sprintu”. To co pisze jest interesujące nie tylko ze względu na metodę, ale na spostrzeżenia dotyczące pracy w zespołach.

Projektanci należą zwykle do „rzadkich” zasobów. Jak pisze Knapp, w samym Google nie było trudno pozyskać na kilka dni 3-4 projektantów. W startupach, z którymi współpracuje Design Studio (i mniej zasobnych korporacjach) szczęściem jest dostęp do jednego. Dlatego jeśli już mają coś robić, warto szukać sposobów, by szło sprawnie. Sporo zależy od dyscypliny. Knapp uważa, że praca w ograniczonym czasie zwykle daje dobre efekty. Deadline wymusza postęp.

Choć nad projektem pracuje zespół, nie jest to praca grupowa w tradycyjnym rozumieniu. W ostatnich latach coraz częściej pisze się o jej wadach. W grupie głos mają najgłośniejsi, rzadko najbardziej utalentowani. Często efektem ustaleń jest kompromis – posługując się nim rzadko wybiera się dobre rozwiązania. Początkowa burza mózgów z dużą liczbą pomysłów to dobra zabawa, jednak najciekawsze pomysły pochodzą od jednostek. Uwagi nt. dynamiki grup i sposobu podejmowania decyzji projektowych są wybitne – widać, że czytamy słowa praktyka.

Projektowanie to przede wszystkim podejmowanie decyzji. Jeden z częściej popełnianych przez projektantów błędów to rozpoczynanie od makiet wysokiej jakości. Ich tworzenie zajmuje dużo czasu i powoduje, że autorom trudno się z taką makietą rozstać. Zamiast szukać najlepszej drogi, poświęcają energię na obronę własnej. To tylko utrudnia wybór. Gdy trzeba wybierać potrzebny jest dobry proces krytyki propozycji. Konflikty jakie się pojawiają najlepiej pokazują możliwości i wostrzają kluczowe aspekty projektu. Nie należy ich unikać, warto zwrócić szczególną uwagę na rzeczy, które budzą kontrowersje.

W czasie projektowania potrzebne jest zaangażowanie wszystkich, zwłaszcza osoby, która decyduje. Gdy później zakwestionuje ustalenia, cały proces okaże się stratą czasu. Często jest to umowny „dyrektor”, nie na co dzień dostępny. Należy go sprowadzić w kluczowych momentach. Co ciekawe, nawet osoby, które zwykle decydują, w grupie zaczynają się zachowywać bardziej demokratycznie niż zwykle. Nie zawsze potem będą popierać decyzje, które podjęły. Dlatego warto zastosować jakieś metody wymuszające u nich asertywne zachowania.