Co robić, gdy nauka przychodzi z trudem choć wiemy, że jest potrzebna? Problem niby szkolny a w organizacjach dorosłych ludzi obowiązuje.
O tym, jak ważna jest nauka organizacji, napisano książki. Podkreślają, że uczenie poprawia proces, rozumienie rynku i produktu. Pozwala uniknąć powtarzania błędów i zwiększa skuteczność. Eliminuje nieefektywne zachowania. Gdy organizacja się nie uczy, każda poprawa jest kosmetyczna, punktowa i krótkotrwała. W książce „Competitive Engineering” Tom Gilb cytuje Toma Petersa „Jedyny pozostający powód istnienia dużej organizacji to dzielenie się know how na temat najlepszych praktyk”.
Ten wpis jest kontynuacją.
Większość z nas nie lubi się uczyć. Do poziomu, w którym chcesz powiększać swoją wiedzę i robić rzeczy lepiej trzeba dojrzeć. Życie jest tak zorganizowane, że w latach, w których możesz wchłonąć najwięcej, masz na to najmniej ochoty. Chciałbyś się wtedy bawić, ale nie masz za co. Gdy już masz… I tak dalej.
W organizacji wcale nie jest łatwiej. Uczenie nie daje prostych, szybkich wyników. Nikt nigdy – bezpiecznie można to stwierdzić – nie został awansowany za wyciągnięcie wniosków i zrobienie dobrego podsumowania. Nie da się też zabłysnąć nie robiąc czegoś, co już kiedyś okazało się złym pomysłem. Zwykle lepiej wygląda bieganie z pustymi taczkami, przynajmniej widać, że ktoś jest zajęty.
Nawiasem mówiąc, w uczeniu nie chodzi o to, żeby nie próbować drugi raz. Kolejne próby są potrzebne, bo wynik zależy też od tego w jaki sposób próba została zrealizowna. Inny sposób można jednak znaleźć tylko wnikliwie analizując nieudany.
Peter Senge podkreśla w „Piątej dyscyplinie”, że kluczowe jest uczenie się zespołów a nie jednostek. Nie możemy być pewni, że do niego dojdzie bez elementów procesu i dyscypliny. Można się obejść bez nich, jeśli jest osoba, która zapewni, że rzeczy się dzieją. Jednak gdy wszystko zależy od jednej osoby trudno mówić o wiedzy w organizacji.
Działanie procesu najlepiej zapewnić definiując jego dający się do weryfikacji efekt. To prosty trick, który warto stosować w nielicznych ważnych przypadkach. Kiedyś chcieliśmy zapewnić, żeby pewnien zespół na bieżąco odpowiadał na zgłoszenia, które dostawał. Choć nie przekraczało to jego możliwości, nie działo się. Problem rozwiązał jeden raport. Umówiliśmy się, że co drugi piątek powstaje podsumowanie opisujące zaadresowany status wszystkich zgłoszeń do poprzedniej środy. W zasadzie nawet nikt nie musiał go przeglądać. Nic więcej nie trzeba było robić a ludzie dostawali odpowiedzi.
Minimum dla uczenia, jak już pisałem, to rozmowa i jakiś zapis jej wyniku. Wiadomo, że podsumowania projektów są uważane za nudne. Często nie bez powodu. Dyscyplina obok zapewnienia, że się zadzieją może wymusić ograniczenie wniosków do pięciu a objętości do jednej kartki. By zapewnić efekt warto wykorzystać istniejące okazje. W scrumie retrospektywa jest właśnie po to. Pytanie, co się dzieje z wypracowanymi na niej wnioskami? Czy trafiają do innych zespołów, czy przy planowaniu przegląda się podsumowania podobnych projektów. Pierwszy krok to zacząć tu robić. Kolejne – sprawdzić czy coś daje i poprawiać.
Istotne jest to, żeby ta dyscyplina nie była odgórnie narzucona. Można ją inspirować, to jest zadaniem kierujących. Jednak ludzie muszą poczuć jej wartość aby wszystko zadziałało. Jak to sprawić, to już inna historia…